30 wrz 2012

Głos serca

Nie potrzebuję nikogo,
By mówił, co mam robić.
Nie jestem marionetką,
Żebyś mną sterował.
Zerwę nawet najgrubsze sznury,
Gdy tylko błysną reflektory sceny.

Nie potrzebuję nikogo,
By dyktował, co mam pisać.
Mam białą kartkę i pióro.
Mam oczy szeroko otwarte.
Prędzej zabraknie mi tuszu,
Niż pomysłu na wiersze.

Nie potrzebuję nikogo,
By wiedzieć, co mam mówić.
Pewnego dnia wyjdę na ulice
I wykrzyczę na głos
Wszystko, co na dnie serca tkwi.
Zatopione przez czas.
Mieszające sie z krwią.

Nie potrzebuję nikogo,
By mówił, w którą strone spoglądać mam.
Patrzę na świat przez swój obiektyw,
Chwytając najpiękniejsze chwile.
I różowe, przeciwsłoneczne okulary
Pesymistycznej optymistki.

Nie potrzebuję nikogo,
By wskazywał mi w którą stronę mam iść.
Pobiegnę autostradą marzeń.
Nie potrzebuję nikogo,
Jako głosu w mojej głowie.
Zrobię tak, jak serce każe.

19 wrz 2012

Pod pociąg

Wszystko obce.
I ten wiatr,
Pod którym uginaja się liście płaczącej wierzby.

Wszystko okrutne.
I ta rzeka,
Porywająca szczątki radości.

Wszystko smutne.
I ten płomień,
Którego już nie czuć, nie widać.

Wszystko zimne.
I ta ziemia,
Na której już nic nie ma swojego miejsca.

Byłaś tam,
I widziałąś jak cierpi.
Zastygła w miejscu schowałaś twarz w dłoniach.
A jednak nadal widziałaś go
Oczami serca i duszy.

Byłaś tam
I patrzyłaś jak leży sam na trawie.
Bez sił,
Z każdą sekundą opuszczała go nadzieja.
Wyparowywało życie,
Serce topiło się we łzach.

Byłaś tam,
Czułaś jak chce się uwolnic.
Nie wiedział dokąd pójść.
Nic nie zrobiłaś.

Dziś pod pociąg rzucił
Wszystkie łańcuchy trzymające go tu.
I udał się w ostatnią, najkrótszą podróż.
By obejżeć niebo z innej perspektywy.

A ty?
Spóźniona na pożegnanie
Przybiegłaś zdyszana chwile
Za późno,
Po czasie.
Na do widzenia dostałaś tylko ucisk zimnej, wiotkiej dłoni.
Blady uśmiech zdrętwiałych warg.
Martwe spojrzenie oczu, co nigdy nie zgasna
Wpatrzone w niebo
W poszukiwaniu miłości.

14 wrz 2012

Anioł

Znów upadłaś.

Popatrz ,pobrudziłaś swoją nieskazitelnie białą sukienkę.

Ostre gałęzie wyrwały ci kilka kolejnych piór.
Zerwały z szyi korale,
Zrobione ze spadających gwiazd.
Potargały złote loki.
Wplotły w nie liście na kształt aureoli,
Która spadła Ci z głowy.
Przygasła.
Leży gdzieś na ziemi.
Nadszarpnięta.
Porysowana.

Nie masz sił latać.
Nie masz sił się podnieść.
Siedzisz zwinięta w kłębek na zimnej, mokrej ziemi.
Skubiąc palcami stary, poniszczony, drewniany różaniec.

Kto powiedział, że anioły są jak Bóg? 
Nie można ich zabić,
Bo wiedzą co to śmierć.
Nie maja krwi, łez. 
Siniaków, zadrapań, skaleczeń.
Ale można je zranić.
Połamać skrzydła.
Złamać serce.
Sprawić, że spadną,
Gdy przywiążemy do ich nóg za ciężkie kamienie.
A wtedy uderzą w Ziemię.
Słabi.
Ze swoim niewidzialnym bólem.
Nie mając siły by się podnieść.

Wrażliwi.

Nie mogąc płakać.

Nie mogąc krwawić.

Wstań upadły aniele!
Otrzep się z liści, ziemi, gałęzi,
Które cię przysypały.
I na przekór wszystkiemu, co Cię powstrzymuje,
Unieś głowę wysoko do nieba.
Do słońca lub księżyca. 
A potem rozprostuj swoje wielkie, białe skrzydła.
Przetnij nimi powietrze 
I wzleć tam, gdzie Twoje miejsce.
Unieś nad Ziemią swoje pozornie kruche ciało.
Zabłocone, zmarznięte stopy.
Zakurzoną, pomiętą sukienkę.
Leć ponad chmury.
Z poszarpaną aureolą w drżącej dłoni.
Pokaż się wszystkim tym, których stróżem jesteś.
Pokaż jak się nie poddawać.