Mam karmelowe serce,
Co się lepi, klei, brudzi.
Rzuciłeś je pod łóżko
I ono nadal tam jest.
Skóre mam jak cukier puder,
Bielszą, niż słoniowa kość.
I powieki polane lukrem
Malinowe usta z wad i jad
Nie wchodź w moje włosy,
Bo boli mnie już głowa.
Bezsenność rośnie przy lini rzęs.
Tęsknota opada na poduszki palców.
Mam karmelowe serce,
Twardy lizak bez smaku.
Uważaj, bo połamiesz zęby.
Ból schował się w paznokciach.
Bottom of the heart
...czyli to, co mi leży na sercu
16 mar 2017
16 sie 2016
zamknięte usta
Daj mi trochę tego bezpieczeństwa,
Którego brak rozcina serce.
Zajrzyj w rany i łzy.
Otul kocem, gdy sinieją usta.
Wiesz, potrzebuję...
By moje rany znalazły wytłumaczenie
Nie usprawiedliwienie.
One chcą wykrzyczeć, że cierpią.
A ja, że tchu mi brak,
Tak mocno kocham.
Ale milczymy.
A TY...
nic nie wiesz przecież.
Którego brak rozcina serce.
Zajrzyj w rany i łzy.
Otul kocem, gdy sinieją usta.
Wiesz, potrzebuję...
By moje rany znalazły wytłumaczenie
Nie usprawiedliwienie.
One chcą wykrzyczeć, że cierpią.
A ja, że tchu mi brak,
Tak mocno kocham.
Ale milczymy.
A TY...
nic nie wiesz przecież.
9 sie 2016
Postanowiłam napisać wiersz
Dziś zapragnęłam
Wrócić w tamto miejsce.
Postanowiłam napisać wiersz
W kolorze szaro-bladoskórym.
Więc próbuję dobrać rymy
Tak jak wtedy dobierałam
Wodę, herbatę i kawę.
A łez nie było. Nie pamiętam.
Nie pragnęłam pomocy i nie pragnę,
Choć czasem z podmuchem wiatru
Przyszła obca chęć kochania.
Ostatnio zaprosiłam ją do środka.
Ale to.. to nie przeszkadza.
Chcę wrócić na szczyt
Pseudo(nie)szczęścia.
Kiedyś je odkopie w starej szafie.
Wrócić w tamto miejsce.
Postanowiłam napisać wiersz
W kolorze szaro-bladoskórym.
Więc próbuję dobrać rymy
Tak jak wtedy dobierałam
Wodę, herbatę i kawę.
A łez nie było. Nie pamiętam.
Nie pragnęłam pomocy i nie pragnę,
Choć czasem z podmuchem wiatru
Przyszła obca chęć kochania.
Ostatnio zaprosiłam ją do środka.
Ale to.. to nie przeszkadza.
Chcę wrócić na szczyt
Pseudo(nie)szczęścia.
Kiedyś je odkopie w starej szafie.
11 lut 2016
I tak już nic nas nie ocali
Chcę objąć tam, gdzie się kruszy
Twoje zdrętwiałe serce,
Wysiorbać wszystkie choroby duszy,
Byś mi nie cierpiał więcej.
Błękitne tęczówki pożarte przez źrenice.
Ciemność zbyt gęsta, by móc oddychać.
I zadrapań wszystkich nie policzę,
Bo czasami już nie czuć... nie słychać...
Odłóż ten pistolet, kochanie.
Nie chcę podziurawionego prześcieradła.
Nic się przecież już nie stanie.
Przeszłość wszystko nam ukradła.
I tak już nic nas nie ocali,
Więc chodź, połóż się, o tutaj.
Zmęczony wzrok wciąż błądzi w dali,
Choć wie, że tylko Ciebie szukam.
Sen przebaczy nam błędy
Wypalone w starych skrętach,
Powiedz tylko mi... Którędy?
Którędy prowadzi droga ta kręta?
Twoje zdrętwiałe serce,
Wysiorbać wszystkie choroby duszy,
Byś mi nie cierpiał więcej.
Błękitne tęczówki pożarte przez źrenice.
Ciemność zbyt gęsta, by móc oddychać.
I zadrapań wszystkich nie policzę,
Bo czasami już nie czuć... nie słychać...
Odłóż ten pistolet, kochanie.
Nie chcę podziurawionego prześcieradła.
Nic się przecież już nie stanie.
Przeszłość wszystko nam ukradła.
I tak już nic nas nie ocali,
Więc chodź, połóż się, o tutaj.
Zmęczony wzrok wciąż błądzi w dali,
Choć wie, że tylko Ciebie szukam.
Sen przebaczy nam błędy
Wypalone w starych skrętach,
Powiedz tylko mi... Którędy?
Którędy prowadzi droga ta kręta?
15 gru 2015
Kartka
Czekam, aż przestaniesz.
Serce długo regenerowało się
W białą, gładką kartkę.
A teraz Ty
Mażesz ją nieświadomą nieobecnością
Nieświadomym...
Niezauważaniem.
Niekochaniem.
Mażesz na czerwone krwi smugi
I dziurawisz obficie
Nie widzisz jej.
Powinnam ją odsunąć.
Od Ciebie.
Wyjmij proszę magnes,
By opadła z ulgą.
Serce długo regenerowało się
W białą, gładką kartkę.
A teraz Ty
Mażesz ją nieświadomą nieobecnością
Nieświadomym...
Niezauważaniem.
Niekochaniem.
Mażesz na czerwone krwi smugi
I dziurawisz obficie
Nie widzisz jej.
Powinnam ją odsunąć.
Od Ciebie.
Wyjmij proszę magnes,
By opadła z ulgą.
11 lis 2015
Twój niechciany wiersz
Chce być Twoim ulubionym wierszem,
Lecz ty preferujesz niestety książki.
I przestałabym mieć cholerną nadzieję,
Tylko nie widzę na Twym palcu obrączki.
Może powinnam przestać Cię widywać.
Stałe się jak środek uzależniający-
Karmię się tym, że wciąż wspominam
I jesteś coraz bardziej wyniszczający.
Wiec znów gdy zamykam oczy,
Wyobrażam sobie, że leżysz obok.
Głaszczesz lekko moje włosy I mówisz, że kochasz ciała mową. Broń Boże, nie mam nic przeciwko Twojemu nieumyślnemu istnieniu. Tylko daj mi zapomnieć o sobie szybko Lub zakochaj się w mym dziwacznym stworzeniu.
Głaszczesz lekko moje włosy I mówisz, że kochasz ciała mową. Broń Boże, nie mam nic przeciwko Twojemu nieumyślnemu istnieniu. Tylko daj mi zapomnieć o sobie szybko Lub zakochaj się w mym dziwacznym stworzeniu.
Niemożne bezsilnie
Myśl o mnie.
Myśl o mnie dobrze.
I spotykaj mnie.
W śnie każdym.
Bym obroniła Cię w koszmarze.
I słuchaj,
Gdy mówię mądrze.
I nie słuchaj,
Gdy serce plącze język.
I pochyl się,
Gdy zakuje z rozpaczy,
Ale odwróć,
Gdy zwariuje z gorączki.
Nie chcę pokazać ciemnej strony,
Póki swojej nie pokażesz.
Lecz dam wszystko
Za dwa słowa rozpusty
I puszczą mięśnie serca.
Lecz teraz
Wystarczy zauważenie,
Kolejne mrugnięcie okiem,
Bym uśmiechnęła się do świata.
Zapłakane oczy
Zaplakane oczy
Wyschniete policzki
I nic więcej
Bo Ty jesteś to więcej
I najwiecej
I najbardziej
I najczęściej
Ale Ciebie nie ma
Więc tylko oczy wyplakane
I policzki zakrwawione
Tutaj
Tutaj
Wszystko bardziej zielone Powietrze bardziej rześkie I ludzie bardziej prawdziwi Jabłka bardziej soczyste I uśmiech szerszy I nawet ptaki chcą ze mną rozmawiać O ojczyźnie
Tutaj Jest inaczej niż tam Jest swojsko, bezpiecznie Jest domowo, kolorowo, Choć nie tak bogato Szczerze, bliżej serca Serdecznie, znajomo I czas wolniej płynie Tęsknię za tutaj będąc tam Za zieloną nudą
Wszystko bardziej zielone Powietrze bardziej rześkie I ludzie bardziej prawdziwi Jabłka bardziej soczyste I uśmiech szerszy I nawet ptaki chcą ze mną rozmawiać O ojczyźnie
Tutaj Jest inaczej niż tam Jest swojsko, bezpiecznie Jest domowo, kolorowo, Choć nie tak bogato Szczerze, bliżej serca Serdecznie, znajomo I czas wolniej płynie Tęsknię za tutaj będąc tam Za zieloną nudą
13 lip 2015
Co zostało
Pożegnam się, gdy nadejdzie czas.
Teraz jeszcze słońce nie wzeszło,
Więc zanim zobaczę Twoją twarz,
Porozmawiajmy o tym, co przeszło.
O kartach historii na naszych źrenicach;
O warsztacie cierpienia na naszych dłoniach;
O złotych obietnicach bez pokrycia;
O obu medalu stronach.
Może nadzieja pozwoli nam zasnąć
Ze spokojnym biciem poszarpanych serc,
Lecz zanim lampy na drodze zgasną,
Zostanie o jedno więcej pustych miejsc.
Obiecaj, że pozwolisz wyschnąć poduszce.
Wyjdź na zewnątrz, spójrz na zielone drzewa.
Powietrze nie jest już takie duszne.
Popatrz w górę, może spadnę z nieba.
A jeśli nie wrócę na czas...
Jeśli się poddasz zbyt wcześnie
I wywietrzeje zapach upieczonych ciast -
Przygasłe serce zjedzą pleśnie.
Pokryją się rdzą stalowe rury,
Którymi niegdyś płynęła krew
I wzrok nasz szary, wyblakły, ponury
Nie będzie miał sił na głuchy gniew.
Za ciężką, by podnieść z ziemi stopę,
Owiń w bandaż złudnych kłamstw
I brnąc w kolejną katastrofę,
Bez znieczulenia pieczenie stłamś.
I idź znów naprzód z twarzą we łzach,
Mówiąc, że piasek nasypał się do oczu.
Narzuć kilka czerwonych płacht,
Zamieszkaj gdzieś na uczuć poboczu.
Ale nie czekaj na jutro, na zmianę,
Na coś, co by problemy Twoje rozwiało.
Życie jest za krótkie, by stać przy ścianie,
Więc cieszmy się tym, co nam dziś zostało.
Teraz jeszcze słońce nie wzeszło,
Więc zanim zobaczę Twoją twarz,
Porozmawiajmy o tym, co przeszło.
O kartach historii na naszych źrenicach;
O warsztacie cierpienia na naszych dłoniach;
O złotych obietnicach bez pokrycia;
O obu medalu stronach.
Może nadzieja pozwoli nam zasnąć
Ze spokojnym biciem poszarpanych serc,
Lecz zanim lampy na drodze zgasną,
Zostanie o jedno więcej pustych miejsc.
Obiecaj, że pozwolisz wyschnąć poduszce.
Wyjdź na zewnątrz, spójrz na zielone drzewa.
Powietrze nie jest już takie duszne.
Popatrz w górę, może spadnę z nieba.
A jeśli nie wrócę na czas...
Jeśli się poddasz zbyt wcześnie
I wywietrzeje zapach upieczonych ciast -
Przygasłe serce zjedzą pleśnie.
Pokryją się rdzą stalowe rury,
Którymi niegdyś płynęła krew
I wzrok nasz szary, wyblakły, ponury
Nie będzie miał sił na głuchy gniew.
Za ciężką, by podnieść z ziemi stopę,
Owiń w bandaż złudnych kłamstw
I brnąc w kolejną katastrofę,
Bez znieczulenia pieczenie stłamś.
I idź znów naprzód z twarzą we łzach,
Mówiąc, że piasek nasypał się do oczu.
Narzuć kilka czerwonych płacht,
Zamieszkaj gdzieś na uczuć poboczu.
Ale nie czekaj na jutro, na zmianę,
Na coś, co by problemy Twoje rozwiało.
Życie jest za krótkie, by stać przy ścianie,
Więc cieszmy się tym, co nam dziś zostało.
2 cze 2015
Wspomnienie szmiką pomazane
A Ty nie tęsknisz czasem
Za dźwiękiem skrzypiec we śnie?
Za włosami pachnącymi lasem
I słońcem wstającym zbyt wcześnie.
Nie brakuje Ci hebanowych źrenic
Spojrzeniem do Ciebie przywiązanych?
Policzków lubiących się rumienić,
Ust szminką pomazanych.
Nie chciałbyś jeszcze raz wrócić
Do tamtych zachodów słońca,
Gdy niebo malowało smugi
Wspomnień letniego gorąca?
Zapomniałeś już to uczucie
Muśnięcia morskich fal?
Gdzie planów wielkie snucie
I wzrok wpatrzony w dal?
Może to był tylko sen,
Skoro teraz żyjesz w szarości,
Odróżniasz jedynie czerń i biel
I przestałeś ufać miłości.
Za dźwiękiem skrzypiec we śnie?
Za włosami pachnącymi lasem
I słońcem wstającym zbyt wcześnie.
Nie brakuje Ci hebanowych źrenic
Spojrzeniem do Ciebie przywiązanych?
Policzków lubiących się rumienić,
Ust szminką pomazanych.
Nie chciałbyś jeszcze raz wrócić
Do tamtych zachodów słońca,
Gdy niebo malowało smugi
Wspomnień letniego gorąca?
Zapomniałeś już to uczucie
Muśnięcia morskich fal?
Gdzie planów wielkie snucie
I wzrok wpatrzony w dal?
Może to był tylko sen,
Skoro teraz żyjesz w szarości,
Odróżniasz jedynie czerń i biel
I przestałeś ufać miłości.
7 kwi 2015
W ukryciu duszy
Ukryj w zmęczonych oczach
Błękit dzisiejszego nieba.
Zobaczę jutro, na źrenic poboczach,
Czego mi w życiu potrzeba.
Ukryj w ciepłych dłoniach,
Przeoranych życia sierpem
Pocałunek uwieczniony na skroniach,
Co uwalnia od błahych cierpień.
Starasz się ukryć na policzkach
Wypłowiały odcień wątpliwości,
Lecz widać na słonych łez stróżkach,
Że strach trawi Twoje kości.
Możesz ukryć głęboko w puklach
Najciemniejsze korzenie rozpaczy.
Od niej twarz stanie się szara, smutna.
Obecność swą w oczach zaznaczy.
Lecz nie ukrywaj za uśmiechem
Bladego grymasu bezsilności.
Gdyby słabość okrzyknięto grzechem,
Nie byłoby na świecie miłości.
Błękit dzisiejszego nieba.
Zobaczę jutro, na źrenic poboczach,
Czego mi w życiu potrzeba.
Ukryj w ciepłych dłoniach,
Przeoranych życia sierpem
Pocałunek uwieczniony na skroniach,
Co uwalnia od błahych cierpień.
Starasz się ukryć na policzkach
Wypłowiały odcień wątpliwości,
Lecz widać na słonych łez stróżkach,
Że strach trawi Twoje kości.
Możesz ukryć głęboko w puklach
Najciemniejsze korzenie rozpaczy.
Od niej twarz stanie się szara, smutna.
Obecność swą w oczach zaznaczy.
Lecz nie ukrywaj za uśmiechem
Bladego grymasu bezsilności.
Gdyby słabość okrzyknięto grzechem,
Nie byłoby na świecie miłości.
21 mar 2015
Przygarnij
Przyjdę do ciebie w nocy,
By wtulić się w ramiona.
Zabłyszczą w ciemności zielone oczy.
Łza pod powieką zapiecze słona.
Pewnie odwrócisz twarz...
W końcu nie raz stawałem do niej plecami.
Może mojej już nie poznasz,
Gdy spalisz kartki z wspomnieniami.
Tak.
Pewnego dnia wrócę
Zmęczony po podbojach.
Może, gdy starą piosenkę zanucę,
Poczuje twoje ciepło na skroniach.
Wiesz...
Twój uśmiech potrafi
Mieszać w mózgu najtwardszym.
Jesteś rodzajem terapii,
Którą świat odpycha i miażdży.
Zaopiekuj się kawałkiem
Policzka, który Ci dam.
Przepraszam za tak wiele nadszarpnięć,
Bruzd, zadrapań i ran.
A może...
Może przyjmiesz mnie
Choćby na wycieraczkę pod drzwi?
Nie obiecuję, że się zmienię,
Ale...cholera, nie potrafię bez ciebie żyć.
By wtulić się w ramiona.
Zabłyszczą w ciemności zielone oczy.
Łza pod powieką zapiecze słona.
Pewnie odwrócisz twarz...
W końcu nie raz stawałem do niej plecami.
Może mojej już nie poznasz,
Gdy spalisz kartki z wspomnieniami.
Tak.
Pewnego dnia wrócę
Zmęczony po podbojach.
Może, gdy starą piosenkę zanucę,
Poczuje twoje ciepło na skroniach.
Wiesz...
Twój uśmiech potrafi
Mieszać w mózgu najtwardszym.
Jesteś rodzajem terapii,
Którą świat odpycha i miażdży.
Zaopiekuj się kawałkiem
Policzka, który Ci dam.
Przepraszam za tak wiele nadszarpnięć,
Bruzd, zadrapań i ran.
A może...
Może przyjmiesz mnie
Choćby na wycieraczkę pod drzwi?
Nie obiecuję, że się zmienię,
Ale...cholera, nie potrafię bez ciebie żyć.
25 lut 2015
Paź Dziernik
Gruz przysypał nagie skrzydła.
Zakrzepła krew na sinych wargach.
Aura wyblakła, może trochę zbrzydła.
Wiatr sukienkę w prześcieradło stargał.
Zamoknięte szare dni
Wciąż się wiją kalendarzem.
Nie pamięta już prawie nikt
Tamtych wiosennych zdarzeń.
Zatrzaśnięty zamek klekocze rdzą.
Spóźniłam się, serce pokryło żelazo.
Zimna ściana pachnie krwią.
Został kawałek papieru z uśmiechniętą twarzą.
Wypiłam wszystkie świata smutki
Szybkim haustem do dna
I w uszach ciągle dudni
Dawnych pocałunków smak.
Nieruchoma leżę znów
Poddając się sile grawitacji.
Tęsknię za brzmieniem tamtych słów,
Za słodkim zapachem akacji.
I zrywam się, i płaczę, i biegnę,
A stopy zapadają się w błocie.
Już wiem, że przed czasem nie ucieknę,
Ciężkie skrzydła na dół ściągną mnie w locie.
Zakrzepła krew na sinych wargach.
Aura wyblakła, może trochę zbrzydła.
Wiatr sukienkę w prześcieradło stargał.
Zamoknięte szare dni
Wciąż się wiją kalendarzem.
Nie pamięta już prawie nikt
Tamtych wiosennych zdarzeń.
Zatrzaśnięty zamek klekocze rdzą.
Spóźniłam się, serce pokryło żelazo.
Zimna ściana pachnie krwią.
Został kawałek papieru z uśmiechniętą twarzą.
Wypiłam wszystkie świata smutki
Szybkim haustem do dna
I w uszach ciągle dudni
Dawnych pocałunków smak.
Nieruchoma leżę znów
Poddając się sile grawitacji.
Tęsknię za brzmieniem tamtych słów,
Za słodkim zapachem akacji.
I zrywam się, i płaczę, i biegnę,
A stopy zapadają się w błocie.
Już wiem, że przed czasem nie ucieknę,
Ciężkie skrzydła na dół ściągną mnie w locie.
25 sty 2015
Głową o mur
Pewnego dnia
Wybiegniesz w szale z mieszkania
Poobijasz się po schodach
I wylecisz z obdartej klatki schodowej
W ciemną noc
Ale ja cię dogonię
Pobiegniesz pod latarnię
Bo tam zawsze najciemniej
Spojrzysz na mnie swoim dzikim wzrokiem
Spod rozczochranych włosów
Przerywając ciszę przyspieszonym oddechem
Będę milczał
Uderzysz głową o mur
Raz
Dwa Trzy Cztery
Pięć razy
Aż osuniesz się na ziemię
Flanelowa koszula zabarwi się gdzieniegdzie na czerwono
A ja
Zdejmę kurtkę i zarzucę ci ją na zmarznięte ramiona
Odgarnę włosy z twarzy
I pocałuję w czoło
A potem wezmę na ręce
I zaniosę do łóżka
Tak jak wtedy
Gdy po raz pierwszy
Przekraczaliśmy próg
Wspólnego życia
Wybiegniesz w szale z mieszkania
Poobijasz się po schodach
I wylecisz z obdartej klatki schodowej
W ciemną noc
Ale ja cię dogonię
Pobiegniesz pod latarnię
Bo tam zawsze najciemniej
Spojrzysz na mnie swoim dzikim wzrokiem
Spod rozczochranych włosów
Przerywając ciszę przyspieszonym oddechem
Będę milczał
Uderzysz głową o mur
Raz
Dwa Trzy Cztery
Pięć razy
Aż osuniesz się na ziemię
Flanelowa koszula zabarwi się gdzieniegdzie na czerwono
A ja
Zdejmę kurtkę i zarzucę ci ją na zmarznięte ramiona
Odgarnę włosy z twarzy
I pocałuję w czoło
A potem wezmę na ręce
I zaniosę do łóżka
Tak jak wtedy
Gdy po raz pierwszy
Przekraczaliśmy próg
Wspólnego życia
5 sty 2015
(Nie)wiem
Wiem, jak bardzo lubisz
Rozmazany na policzkach tusz.
Po przeszłości palcem wodzisz
Wzdłuż najgłębszych bruzd.
Wiem, że szukasz czasami
Ciepła, by skryć się w czyjejś szyi.
A mój strach wciąż bije się z myślami.
Nadzieja może odejść w każdej chwili.
Wiem, że widzisz mój cień,
Kiedy ja widzieć nie chcę.
Zanim twoje tęczówki przeszyją mnie,
Uciekam w bezpieczne miejsce.
Wiem, że schwytałeś raz moją łzę,
By spróbować, jak smakuje.
Ale życie nie jest snem.
Wiesz... Boję się tego, co czuję.
Wiem... Tak wiele wiem o życiu.
Widzisz, widziałam różnych ludzi.
Czasem lepiej być w ukryciu,
Póki serce... Póki wzrok się nie ostudzi.
Wiem, choć czasem nie chcę...
Nie boję się więc chodzić ciemnymi ulicami.
Lubię, gdy łzy mieszają się z deszczem,
A ciemność idzie ze mną wspólnymi krokami.
16 gru 2014
Nie zniosę
Kochanie, nie odchodź.
Chodź, potrzymam Cię za rękę.
Będzie ciepła, jak woda
W tamten słoneczny dzień.
Kochanie, nie upadaj!
Stanę za Tobą.
Złapię, gdy równowaga zawiedzie
I przytulę uściskiem dmuchawca.
Kochanie, nie wyjeżdżaj.
Chciałam upiec ciasto na podwieczorek.
I tylko ta ścierka w ręce i blada twarz...
A zostało jeszcze tyle świec do wypalenia.
Nie wychodź!
Nie zniosę tego skrzypienia schodów
I zapachu Twej nieobecności
...herbata Ci stygnie.
Proszę, nie opuszczaj mnie.
Powiedz, że to tylko sen. Chcę się już obudzić.
Tyle słów na pożegnanie kłębi się w sypialni
I tyle nieprzeżytych wspomnień.
Chodź, potrzymam Cię za rękę.
Będzie ciepła, jak woda
W tamten słoneczny dzień.
Kochanie, nie upadaj!
Stanę za Tobą.
Złapię, gdy równowaga zawiedzie
I przytulę uściskiem dmuchawca.
Kochanie, nie wyjeżdżaj.
Chciałam upiec ciasto na podwieczorek.
I tylko ta ścierka w ręce i blada twarz...
A zostało jeszcze tyle świec do wypalenia.
Nie wychodź!
Nie zniosę tego skrzypienia schodów
I zapachu Twej nieobecności
...herbata Ci stygnie.
Proszę, nie opuszczaj mnie.
Powiedz, że to tylko sen. Chcę się już obudzić.
Tyle słów na pożegnanie kłębi się w sypialni
I tyle nieprzeżytych wspomnień.
3 gru 2014
Aż w przepaść spadnę
Będę Cię kochać na jawie i we śnie,
Czy słońce już wzeszło, czy jeszcze za wcześnie.
I kochać nocą,
Gdy gwiazdy migocą,
Na haju,
W tramwaju,
Na tapczanie,
Robiąc pranie.
No i w deszczu
I o zmierzchu.
Czy wieczorem, czy o świcie.
Będę kochać, kochać Cię, moje życie.
Kochać Cię w szale
I kochać w upale,
Czy w wielkiej ulewie,
Czy siedząc na drzewie,
Lub kosząc trawę,
Idąc na zabawę.
O każdej porze,
W domu, czy na dworze.
Czy z wzajemnością, czy bez
W euforii, strugach łez.
W domu, w podróży,
Gdy zegarek się spieszy, lub czas się dłuży.
Czy na szczycie, czy na dnie
Gdy się podniosę i znów upadnę.
Będę Cię kochać, kochać, kochać.
Z miłości kręcić się nieustannie
Szaleć, wirować...
I rozum przestanie serce kontrolować.
Aż upadnę
I w przepaść spadnę.
Czy słońce już wzeszło, czy jeszcze za wcześnie.
I kochać nocą,
Gdy gwiazdy migocą,
Na haju,
W tramwaju,
Na tapczanie,
Robiąc pranie.
No i w deszczu
I o zmierzchu.
Czy wieczorem, czy o świcie.
Będę kochać, kochać Cię, moje życie.
Kochać Cię w szale
I kochać w upale,
Czy w wielkiej ulewie,
Czy siedząc na drzewie,
Lub kosząc trawę,
Idąc na zabawę.
O każdej porze,
W domu, czy na dworze.
Czy z wzajemnością, czy bez
W euforii, strugach łez.
W domu, w podróży,
Gdy zegarek się spieszy, lub czas się dłuży.
Czy na szczycie, czy na dnie
Gdy się podniosę i znów upadnę.
Będę Cię kochać, kochać, kochać.
Z miłości kręcić się nieustannie
Szaleć, wirować...
I rozum przestanie serce kontrolować.
Aż upadnę
I w przepaść spadnę.
26 lis 2014
Ja nie palę
Nie, ja nie palę, proszę Pana.
Toż to gówno powietrze tylko psuje.
Kopci Pan tym dziadostwem od rana,
A potem się dziwi, że choruje.
Nie, proszę Pana, ja nie palę.
Mam na co pieniądze trawić.
Ja tego nie popieram, nie chwalę.
Potrafię się lepiej zabawić.
Nie, proszę Pana, nie będę się częstować.
Nikotyna szybko w nawyk wchodzi.
Po co mam potem takiej głupoty żałować
I innym przed nosem smrodzić?
Nie, nie pójdę z Panem na fajeczkę.
Toż to jest paskudna rzecz.
Jeszcze chwilę, tylko chwileczkę
I pójdę sobie od Pana precz.
Toż to gówno powietrze tylko psuje.
Kopci Pan tym dziadostwem od rana,
A potem się dziwi, że choruje.
Nie, proszę Pana, ja nie palę.
Mam na co pieniądze trawić.
Ja tego nie popieram, nie chwalę.
Potrafię się lepiej zabawić.
Nie, proszę Pana, nie będę się częstować.
Nikotyna szybko w nawyk wchodzi.
Po co mam potem takiej głupoty żałować
I innym przed nosem smrodzić?
Nie, nie pójdę z Panem na fajeczkę.
Toż to jest paskudna rzecz.
Jeszcze chwilę, tylko chwileczkę
I pójdę sobie od Pana precz.
15 lis 2014
Maybe I am
Maybe I'm just blind,
Afraid of moving on,
But never have I found
Someone to be so close.
Maybe I'm just deaf,
Due to lack of your voice,
But I'd give you my last breath
If only had such a choice.
Maybe I can't be strong.
Without you can't even be fine.
Or maybe the heart is wrong,
But don't have the another one.
Or maybe it's just drunk?
But soul still lasts sober.
Or may I be a kind of punk?
What would I be as a goner?
Maybe the world is cruel
And it's hard to be dizzy.
But it would be too dull
If everything was so easy.
Maybe one day I'll be strong,
Or maybe someday I'll disappear,
But intuition never is wrong.
Wrong is only my every fear.
Anyway, all these possibilities
Just can run away...
(Yeah, I can throw them away)
Just if you promise... Please, promise,
That you will stay.
Then I will stay.
Afraid of moving on,
But never have I found
Someone to be so close.
Maybe I'm just deaf,
Due to lack of your voice,
But I'd give you my last breath
If only had such a choice.
Maybe I can't be strong.
Without you can't even be fine.
Or maybe the heart is wrong,
But don't have the another one.
Or maybe it's just drunk?
But soul still lasts sober.
Or may I be a kind of punk?
What would I be as a goner?
Maybe the world is cruel
And it's hard to be dizzy.
But it would be too dull
If everything was so easy.
Maybe one day I'll be strong,
Or maybe someday I'll disappear,
But intuition never is wrong.
Wrong is only my every fear.
Anyway, all these possibilities
Just can run away...
(Yeah, I can throw them away)
Just if you promise... Please, promise,
That you will stay.
Then I will stay.
26 paź 2014
Potrzebuję Ciebie
Potrzebuję światła,
Co oświetli mi drogę.
Ostatnia zapałka dawno zgasła
I już dalej iść nie mogę.
Potrzebuję cienia,
W którym schowam łzy
Przed reflektorem spojrzenia,
Który przebija się przez mgły.
Potrzebuję nadziei,
By marzeń nie zamykać na klucz.
I może coś się odmieni,
Gdy czapkę niewidkę uda się spruć.
Potrzebuję czułości...
Ciepła, jak kubka świeżej kawy,
Co ogrzeje dłonie przemarznięte do kości,
Odgoni na chwilę inne sprawy.
Potrzebuję miłości,
Która do snu otuli mnie.
Zdejmie ze mnie wątpliwości
I najpiękniej zakończy dzień.
Co oświetli mi drogę.
Ostatnia zapałka dawno zgasła
I już dalej iść nie mogę.
Potrzebuję cienia,
W którym schowam łzy
Przed reflektorem spojrzenia,
Który przebija się przez mgły.
Potrzebuję nadziei,
By marzeń nie zamykać na klucz.
I może coś się odmieni,
Gdy czapkę niewidkę uda się spruć.
Potrzebuję czułości...
Ciepła, jak kubka świeżej kawy,
Co ogrzeje dłonie przemarznięte do kości,
Odgoni na chwilę inne sprawy.
Potrzebuję miłości,
Która do snu otuli mnie.
Zdejmie ze mnie wątpliwości
I najpiękniej zakończy dzień.
12 paź 2014
Pocztówka z czyśćca
Nie wiem, czy jeszcze kiedyś, Mamo,
Zaśpiewam Ci trzymając suszarkę do włosów.
Po trzydziestu latach to nie to samo,
Gdy głos mam zryty od papierosów.
Lecz wiedz, że ciągle tęsknię
Za wspólnymi zakupami,
Za nadzieją, która miała wiecznie
Przeplatać się z marzeniami.
Nadal po nocach się śni
Słodkich perfum Twoich woń,
Stuk obcasów, skrzypienie drzwi,
Wyciągnięta blada dłoń.
Nie mam czym zapełnić kartki,
Więc listów nie piszę ostatnio wcale.
Kiedyś na rogach rysowałam kwiatki,
Dziś mam tylko tusz rozcieńczony żalem.
I brak mi Ciebie tutaj, Mamo.
Brak w każdym zakamarku.
I budzenia wcześnie rano,
I zapachu kawy o poranku.
Ale może kiedyś... Kiedyś jeszcze
Zawitam w progach naszego domu.
Zajrzę przez szybę zapłakaną deszczem
I wejdę do środka po kryjomu.
Zaśpiewam Ci trzymając suszarkę do włosów.
Po trzydziestu latach to nie to samo,
Gdy głos mam zryty od papierosów.
Lecz wiedz, że ciągle tęsknię
Za wspólnymi zakupami,
Za nadzieją, która miała wiecznie
Przeplatać się z marzeniami.
Nadal po nocach się śni
Słodkich perfum Twoich woń,
Stuk obcasów, skrzypienie drzwi,
Wyciągnięta blada dłoń.
Nie mam czym zapełnić kartki,
Więc listów nie piszę ostatnio wcale.
Kiedyś na rogach rysowałam kwiatki,
Dziś mam tylko tusz rozcieńczony żalem.
I brak mi Ciebie tutaj, Mamo.
Brak w każdym zakamarku.
I budzenia wcześnie rano,
I zapachu kawy o poranku.
Ale może kiedyś... Kiedyś jeszcze
Zawitam w progach naszego domu.
Zajrzę przez szybę zapłakaną deszczem
I wejdę do środka po kryjomu.
21 wrz 2014
Drewniane życie.
Dzisiaj odbiorę pierwszą wypłatę.
Dadzą mi w garść parę papierków,
Oddam połowę na kolejną spłatę
I dzieciom kupię parę cukierków.
A może woleliby czekoladę...
W sklepie na rogu widziałam taką dobrą!
Ale potem nie wiem, czy dam radę
Sprawić dla męża koszulę nową.
Wezmę sobie jabłko na niedzielę :
Takie duże, czerwone i soczyste.
I z nikim się nie podzielę!
Zjem je wraz z ogryzkiem.
Wrzucę do wiklinowego koszyka złotówkę,
Dostając w zamian kwaśną kościelnego minę.
A potem do banku wpłacę ze stówkę,
By było na czarną godzinę.
Przejdę koło kilku domów,
Które wyglądają jak zamki.
Ukradkiem zajrzę do królewskich salonów
Przez śnieżnobiałe firanki.
I przechodząc przez ostatnią ulicę,
Potrąci mnie mały, obskurny fiat.
I tak zakończę to marne życie.
Zostanie tylko drewniany znak.
Dadzą mi w garść parę papierków,
Oddam połowę na kolejną spłatę
I dzieciom kupię parę cukierków.
A może woleliby czekoladę...
W sklepie na rogu widziałam taką dobrą!
Ale potem nie wiem, czy dam radę
Sprawić dla męża koszulę nową.
Wezmę sobie jabłko na niedzielę :
Takie duże, czerwone i soczyste.
I z nikim się nie podzielę!
Zjem je wraz z ogryzkiem.
Wrzucę do wiklinowego koszyka złotówkę,
Dostając w zamian kwaśną kościelnego minę.
A potem do banku wpłacę ze stówkę,
By było na czarną godzinę.
Przejdę koło kilku domów,
Które wyglądają jak zamki.
Ukradkiem zajrzę do królewskich salonów
Przez śnieżnobiałe firanki.
I przechodząc przez ostatnią ulicę,
Potrąci mnie mały, obskurny fiat.
I tak zakończę to marne życie.
Zostanie tylko drewniany znak.
12 wrz 2014
Postrzępieni
* wiersz napisany we współpracy z Adrianem Olejniczakiem
Kiedy odszedłeś
Niebo pociemniało
I noce stały się chłodniejsze,
I słońca było mało.
Za dużo miejsca w domu,
W głowie od wspomnień zbyt tłoczno.
I nie powiem już nikomu,
Że telewizor gra zbyt głośno.
I trochę mi zimno i smutno czasami,
Bo nie mam ramienia, które mnie ogrzeje.
Dłoni, co ogra mnie w warcaby.
Twarzy, z którą moja się zestarzeje.
Gdy odeszłaś, w domu tak mniej żwawo
I już westchnięć Twych brak mi.
I już rano gardzę kawą
Bez naszych wspólnych chwil.
I już nie usłyszę Twego głosu,
I do kościoła też nie chodzę.
I już nie dotknę Twoich włosów,
Bo Cię nie spotkam na drodze.
I już brak mi Twego cienia,
I listów też nie piszę.
I już nie czuję Twojego spojrzenia,
Kiedy wtapiam się w ciszę.
Bo odszedłeś i już Ciebie nie usłyszę.
Bo odeszłaś i tylko to teraz doskwiera.
Bez Ciebie serce bije ciszej.
Bez Ciebie nic już do mnie nie dociera...
Kiedy odszedłeś
Niebo pociemniało
I noce stały się chłodniejsze,
I słońca było mało.
Za dużo miejsca w domu,
W głowie od wspomnień zbyt tłoczno.
I nie powiem już nikomu,
Że telewizor gra zbyt głośno.
I trochę mi zimno i smutno czasami,
Bo nie mam ramienia, które mnie ogrzeje.
Dłoni, co ogra mnie w warcaby.
Twarzy, z którą moja się zestarzeje.
Gdy odeszłaś, w domu tak mniej żwawo
I już westchnięć Twych brak mi.
I już rano gardzę kawą
Bez naszych wspólnych chwil.
I już nie usłyszę Twego głosu,
I do kościoła też nie chodzę.
I już nie dotknę Twoich włosów,
Bo Cię nie spotkam na drodze.
I już brak mi Twego cienia,
I listów też nie piszę.
I już nie czuję Twojego spojrzenia,
Kiedy wtapiam się w ciszę.
Bo odszedłeś i już Ciebie nie usłyszę.
Bo odeszłaś i tylko to teraz doskwiera.
Bez Ciebie serce bije ciszej.
Bez Ciebie nic już do mnie nie dociera...
29 sie 2014
Recapitulatio (amor)
Są słowa,
które wypowie się tylko językiem milczenia.
Bez ciszy
nie mają tego samego znaczenia.
Są uczucia,
Które wyrazić można jedynie gestami,
by później
malować tęsknotę wspomnieniami.
I jest miłość...
Której nie pojmie żaden rozum.
Bo gdyby tak się zdarzyło...
Kochać byłoby nie sposób.
które wypowie się tylko językiem milczenia.
Bez ciszy
nie mają tego samego znaczenia.
Są uczucia,
Które wyrazić można jedynie gestami,
by później
malować tęsknotę wspomnieniami.
I jest miłość...
Której nie pojmie żaden rozum.
Bo gdyby tak się zdarzyło...
Kochać byłoby nie sposób.
10 sie 2014
Ofelia w ogrodzie
Nad Ojczyzną moją wschodzi
Słońce pomarańczowo-czerwone,
Zbudzona ze snu kaczka brodzi
W wodzie nogi przybrudzone.
Promienie już pukają
Do okiennicy domu
I z resztek snu zbudzają
Cicho, bym nie mówiła nic nikomu.
I ja witam nowy dzień
Ziewający rześkim świtem,
Czubki sosen rzucają cień,
Poranną rosą, mgłą spowite.
Wiśnie w sadzie już tryskają
Słodkim sokiem swej czerwieni,
Osy, trzmiele koncert dają,
Jabłoń z boku się rumieni.
W nocnej koszuli idę boso
Przez malinową dróżkę,
Źdźbła trawy stopy roszą,
Zrywam soczystą gruszkę.
Wśród tańczących na wietrze brzóz,
Na wilgotnej miedzy siadam
I ze złotych kłosów zbóż
Wianek na głowę splatam.
A potem tańczę i śpiewam,
Depczę złotą pszenicę.
Wianek na głowę przywdziewam.
Sosna tryska sokiem obficie.
I biegnę nad rzekę,
Gdzie kwitną róże.
Słońce zamyka lewą powiekę,
Zapach powietrza zwiastuje burzę.
A tam na brzegu kwitnie jabłoń.
Widzę motyla, motyla gonię.
Spadam w błękitną toń
i w tej toni tonę.
Słońce pomarańczowo-czerwone,
Zbudzona ze snu kaczka brodzi
W wodzie nogi przybrudzone.
Promienie już pukają
Do okiennicy domu
I z resztek snu zbudzają
Cicho, bym nie mówiła nic nikomu.
I ja witam nowy dzień
Ziewający rześkim świtem,
Czubki sosen rzucają cień,
Poranną rosą, mgłą spowite.
Wiśnie w sadzie już tryskają
Słodkim sokiem swej czerwieni,
Osy, trzmiele koncert dają,
Jabłoń z boku się rumieni.
W nocnej koszuli idę boso
Przez malinową dróżkę,
Źdźbła trawy stopy roszą,
Zrywam soczystą gruszkę.
Wśród tańczących na wietrze brzóz,
Na wilgotnej miedzy siadam
I ze złotych kłosów zbóż
Wianek na głowę splatam.
A potem tańczę i śpiewam,
Depczę złotą pszenicę.
Wianek na głowę przywdziewam.
Sosna tryska sokiem obficie.
I biegnę nad rzekę,
Gdzie kwitną róże.
Słońce zamyka lewą powiekę,
Zapach powietrza zwiastuje burzę.
A tam na brzegu kwitnie jabłoń.
Widzę motyla, motyla gonię.
Spadam w błękitną toń
i w tej toni tonę.
31 lip 2014
Dzień W
Wstanę jak zwykle o 5 rano,
zrobię śniadanie
(zostało trochę chleba).
Kupię różę
i pójdę do ciebie.
Tak, jak wczoraj,
powiem, że cię kocham.
W pół do trzeciej zjem obiad.
Cudowny zapach zupy jarzynowej
będzie unosił się w powietrzu.
Usiądę wygodnie na spłowiałym tapczanie
z kubkiem kawy,
z podwyższonym ciśnieniem
i wyprostuję nogi.
A kilka minut przed siedemnastą
wyjdę z domu po cichu.
Wezmę parę granatów
i butelek z benzyną
(zabraknie dla mnie karabinu).
I pójdę na barykady.
I barykadą się stanę.
Do ostatniej butelki.
Ostatniego bicia serca.
Ostatniej kropli krwi.
zrobię śniadanie
(zostało trochę chleba).
Kupię różę
i pójdę do ciebie.
Tak, jak wczoraj,
powiem, że cię kocham.
W pół do trzeciej zjem obiad.
Cudowny zapach zupy jarzynowej
będzie unosił się w powietrzu.
Usiądę wygodnie na spłowiałym tapczanie
z kubkiem kawy,
z podwyższonym ciśnieniem
i wyprostuję nogi.
A kilka minut przed siedemnastą
wyjdę z domu po cichu.
Wezmę parę granatów
i butelek z benzyną
(zabraknie dla mnie karabinu).
I pójdę na barykady.
I barykadą się stanę.
Do ostatniej butelki.
Ostatniego bicia serca.
Ostatniej kropli krwi.
Warszawo
Warszawo, powstań jeszcze raz,
Gdy zadzwoni dzwon, gdy przyjdzie czas.
Warszawo wstań, unieś swą dłoń
I pewnym ruchem sięgaj po broń.
Przybierz mundurów kolor szarobury
I salwę gwiazd wystrzel w chmury.
Zapal płomyk pamięci na ojców mogile,
Westchnij z nostalgią, zatrzymaj się na chwile.
I maszeruj przez bramy, place, ulice;
Pozdrawiaj powstałe z popiołów kamienice.
A potem powiedz swojej rodzinie,
Że nie zginęła i nigdy nie zginie.
9 lip 2014
Na zimnej skórze oddech Twój...
Na zimnej skórze oddech Twój
Ociepla mój policzek;
Zanim położę się do snu,
Dla Ciebie wszystkie gwiazdy zliczę.
Za oknem trawa ciemnieje,
Lampy świecą na drodze.
W doniczce podlewasz nadzieję,
Miłość kapie po podłodze.
Cichy Strauss tuli powietrze;
Lekko chwytasz moja dłoń.
Przyciągnij mnie do siebie raz jeszcze
I pocałuj czule w skroń.
Po mokrej podłodze wirujemy
Tak nieidealnie, jak tylko potrafimy.
Coś potrącamy, psujemy,
Kroki po drodze mylimy.
Opieram czoło o Twoje
I uśmiecham się nieśmiało.
Świat staje. Jest tylko nas dwoje.
Na tej planecie - wystarczająco mało.
Ociepla mój policzek;
Zanim położę się do snu,
Dla Ciebie wszystkie gwiazdy zliczę.
Za oknem trawa ciemnieje,
Lampy świecą na drodze.
W doniczce podlewasz nadzieję,
Miłość kapie po podłodze.
Cichy Strauss tuli powietrze;
Lekko chwytasz moja dłoń.
Przyciągnij mnie do siebie raz jeszcze
I pocałuj czule w skroń.
Po mokrej podłodze wirujemy
Tak nieidealnie, jak tylko potrafimy.
Coś potrącamy, psujemy,
Kroki po drodze mylimy.
Opieram czoło o Twoje
I uśmiecham się nieśmiało.
Świat staje. Jest tylko nas dwoje.
Na tej planecie - wystarczająco mało.
24 maj 2014
Niepożegnanie
A jeśli nigdy byśmy się nie spotkali?
W barze, szkole, urzędzie, sklepie..
Czy...czy wtedy byśmy uznali,
Że przeznaczenie jest ślepe?
A jeśli byśmy nie dostrzegli
Tego, czego z oczu dziś nie tracimy?
Jakie życie byśmy wiedli?
Czy bylibyśmy choć raz szczęśliwi?
A co, gdybyśmy siebie znali
Z całkiem innej strony?
Czy szanse byśmy sobie dali?
Może wtedy czas nie byłby stracony.
A jeśli Ty odchodzisz
Z ironicznym uśmiechem na twarzy,
Czemu wzrokiem za mną wodzisz?
Czy coś Ci się jeszcze marzy?
Ale jeśli się nie poznamy,
Rozpadnie się świat, który układałam.
Ale jeśli się dziś nie pożegnamy,
Do końca będę na ostatnie "do widzenia" czekała.
W barze, szkole, urzędzie, sklepie..
Czy...czy wtedy byśmy uznali,
Że przeznaczenie jest ślepe?
A jeśli byśmy nie dostrzegli
Tego, czego z oczu dziś nie tracimy?
Jakie życie byśmy wiedli?
Czy bylibyśmy choć raz szczęśliwi?
A co, gdybyśmy siebie znali
Z całkiem innej strony?
Czy szanse byśmy sobie dali?
Może wtedy czas nie byłby stracony.
A jeśli Ty odchodzisz
Z ironicznym uśmiechem na twarzy,
Czemu wzrokiem za mną wodzisz?
Czy coś Ci się jeszcze marzy?
Ale jeśli się nie poznamy,
Rozpadnie się świat, który układałam.
Ale jeśli się dziś nie pożegnamy,
Do końca będę na ostatnie "do widzenia" czekała.
8 maj 2014
Solniczka
W kuchni moich myśli
Jest takie pudełko
Z napisem wspomnienia.
Codziennie wieczorem
Sypię jego biały proszek
Na piekące rany
I się dziwię, że nie mogę potem spać.
Ale tak zaleca Kardio- mój lekarz.
Dziwny typ.
Sypkiego świństwa nigdy nie brakuje.
W sumie, nie wiem skąd ono się bierze.
Nie nie mogę mu się oprzeć...
Wmawiam sobie, że wszyscy robią mi na złość.
A to ja sama działam przeciwko sobie.
Sprzeczność, chaos,
Rozgardiasz myśli.
A za oknem jak zwykle
Pada deszcz obojętności.
28 kwi 2014
Gdy zapomnisz
Czy jutro już zapomnisz
Dotyku mojej dłoni?
Czy jutro jeszcze wspomnisz
Muśnięcie naszych skroni?
Czy jutro jeszcze znajdziesz
Drogę do mego domu
I przez okno się włamiesz,
Nie mówiąc nic nikomu?
Czy jutro jeszcze przyjdziesz
Pod mój balkon w ciemną noc
I ramieniem okryjesz
Jak puchowy, ciepły koc?
Czy jutro już zapomnisz
Co szeptałeś do ucha?
Lub na nowo poczujesz
Jak me serce Cię słucha?
Czy jutro się uśmiechniesz
Tak, jak w ten słoneczny dzień?
I do ucha znów szepniesz
Słowa stare-Kocham cię?
Gdy jutro mnie zapomnisz-
Uschną kwiaty w wazonie,
W druga stronę zabłądzisz
I zwiędną nasze dłonie.
Dotyku mojej dłoni?
Czy jutro jeszcze wspomnisz
Muśnięcie naszych skroni?
Czy jutro jeszcze znajdziesz
Drogę do mego domu
I przez okno się włamiesz,
Nie mówiąc nic nikomu?
Czy jutro jeszcze przyjdziesz
Pod mój balkon w ciemną noc
I ramieniem okryjesz
Jak puchowy, ciepły koc?
Czy jutro już zapomnisz
Co szeptałeś do ucha?
Lub na nowo poczujesz
Jak me serce Cię słucha?
Czy jutro się uśmiechniesz
Tak, jak w ten słoneczny dzień?
I do ucha znów szepniesz
Słowa stare-Kocham cię?
Gdy jutro mnie zapomnisz-
Uschną kwiaty w wazonie,
W druga stronę zabłądzisz
I zwiędną nasze dłonie.
15 kwi 2014
Wiesz...
Wiesz na czym polega życie?
Żeby stanąć na
gruncie,
Mocno odbić się
stopami
I skoczyć do
góry.
Uderzyć głową w
sufit
I spaść.
Albo wsiąść do
windy.
Wcisnąć
najwyższy przycisk
I utknąć w
połowie jazdy.
Albo...
Wiesz na czym
polega życie?
Na wspinaniu
się
Po stromych schodach
Na coraz to
Wyższe
Piętro.
29 mar 2014
Zatańczę Ci nad przepaścią
Zatańczę Ci nad przepaścią.
Zawiruję ramionami.
I z uśmiechów solidną garścią
Obsypię Cię pocałunkami.
Zatańczę Ci wokół ognia
Oślepiona jego blaskiem.
Jak roziskrzona radością pochodnia,
Zbudzę słońce rannym wrzaskiem.
A jeśli mnie nie zechcesz -
Spadnę w przepaść po cichu.
A jeśli mnie odepchniesz -
Zatańczę na ognia języku.
Zawiruję ramionami.
I z uśmiechów solidną garścią
Obsypię Cię pocałunkami.
Zatańczę Ci wokół ognia
Oślepiona jego blaskiem.
Jak roziskrzona radością pochodnia,
Zbudzę słońce rannym wrzaskiem.
A jeśli mnie nie zechcesz -
Spadnę w przepaść po cichu.
A jeśli mnie odepchniesz -
Zatańczę na ognia języku.
19 mar 2014
Alicja w krainie marihuany
Ja na imię mam Alicja,
Lat dwadzieścia parę.
W dziurę spadła mi delicja,
A ja za nią hop w pieczarę.
Ale nie byłam jedyna...
Przede mną wpadł taki jeden
Bialutki, pulchniutki króliczek.
Ale gdzie wypadł - nie wiem,
Bo zastałam tylko malutki stoliczek.
W sumie urządzone tam było średnio...
Na stoliku był talerzyk.
Pomyślałam - z delicji lipa,
Pewnie w piachu gdzieś tam leży,
Zjem więc ciastko ze stolika!
Całkiem, całkiem. Trochę suche...
Ja nie wiem, co w tym ciastku było...
Chyba miało dużo kalorii,
Bo mi się wszystko powiększyło
I nagle wpadłam w stan euforii.
Usłyszałam tykanie...
Wtem wparował króliczyna,
Oczka takie miał ponure,
Trochę też mu zrzedła mina,
Zaraz przepadł w jakąś dziurę.
A mi się strasznie nudziło...
No dobra - była ze mnie wścibska Ala.
Żeby złapać zraz królika,
Do tej dziury się wepchałam,
Choć już byłam dość utyta.
No i się... Zaklinowałam.
Trzy dni i noce tam siedziałam,
Bez jedzenia i bez picia
I się w końcu wydostałam,
Nawet znalazła się delicja!
Trochę zgłodniałam, nie powiem...
Co się później działo - Olaboga!
W lesie zaczepiła mnie stonoga,
I gościu w śmiesznym kapeluszu
Zrobił mi herbatki z suszu.
I ten kot...
Patrzył na mnie czarnymi ślipiami
I wszędzie za mną chodził,
A potem była afera z różami
I każdy w czerwonej farbie brodził
I co tam jeszcze...
No i jeszcze te królowe!
Jedna wredna, niska, ruda;
Chciała skrócić mnie o głowę,
Pewnie zazdrościła mi jej paskuda.
W końcu złość piękności szkodzi...
A ta druga spoko była,
Tylko trochę osiwiała,
Przed tą jędzą się ukryła,
Bo już dość jej chyba miała.
I naprawdę...
Naprawdę, nie wiem dlaczego
Znalazłam się na komendzie
Chciałabym dowiedzieć się chociaż tego,
Czy w krainie już spokój będzie.
Lat dwadzieścia parę.
W dziurę spadła mi delicja,
A ja za nią hop w pieczarę.
Ale nie byłam jedyna...
Przede mną wpadł taki jeden
Bialutki, pulchniutki króliczek.
Ale gdzie wypadł - nie wiem,
Bo zastałam tylko malutki stoliczek.
W sumie urządzone tam było średnio...
Na stoliku był talerzyk.
Pomyślałam - z delicji lipa,
Pewnie w piachu gdzieś tam leży,
Zjem więc ciastko ze stolika!
Całkiem, całkiem. Trochę suche...
Ja nie wiem, co w tym ciastku było...
Chyba miało dużo kalorii,
Bo mi się wszystko powiększyło
I nagle wpadłam w stan euforii.
Usłyszałam tykanie...
Wtem wparował króliczyna,
Oczka takie miał ponure,
Trochę też mu zrzedła mina,
Zaraz przepadł w jakąś dziurę.
A mi się strasznie nudziło...
No dobra - była ze mnie wścibska Ala.
Żeby złapać zraz królika,
Do tej dziury się wepchałam,
Choć już byłam dość utyta.
No i się... Zaklinowałam.
Trzy dni i noce tam siedziałam,
Bez jedzenia i bez picia
I się w końcu wydostałam,
Nawet znalazła się delicja!
Trochę zgłodniałam, nie powiem...
Co się później działo - Olaboga!
W lesie zaczepiła mnie stonoga,
I gościu w śmiesznym kapeluszu
Zrobił mi herbatki z suszu.
I ten kot...
Patrzył na mnie czarnymi ślipiami
I wszędzie za mną chodził,
A potem była afera z różami
I każdy w czerwonej farbie brodził
I co tam jeszcze...
No i jeszcze te królowe!
Jedna wredna, niska, ruda;
Chciała skrócić mnie o głowę,
Pewnie zazdrościła mi jej paskuda.
W końcu złość piękności szkodzi...
A ta druga spoko była,
Tylko trochę osiwiała,
Przed tą jędzą się ukryła,
Bo już dość jej chyba miała.
I naprawdę...
Naprawdę, nie wiem dlaczego
Znalazłam się na komendzie
Chciałabym dowiedzieć się chociaż tego,
Czy w krainie już spokój będzie.
14 mar 2014
Autobiografia
Dawałam sobie nadzieję
Na byt całkiem nijaki.
Mówiłam „los się zaśmieje
Na powracające ptaki”.
W głębi jednak pragnęłam
Ujrzeć swoje El Dorado.
Na przekór w górę się pięłam.
Serce karmiło się zdradą.
Chodziłam po mdłych bezdrożach.
Tam ludzie ugrzęzli w bagnach.
Pływałam po martwych morzach,
Gdy na dnie pełzała magma.
I zawsze mi brakowało
Nadziei innej niż miałam.
I zawsze mi było mało
Tej wiary, którą dawałam.
Ale nigdy nie przestawałam.
Próbowałam ze wszystkich sił.
Jednak czasem upadałam.
Gwałtownie spychali mnie w tył.
Czegoś ciągle brakowało…
Snu w nocy, przytomności w dzień.
Czegoś ciągle było mało…
Za mało mnie, gdy rósł mój cień.
Po morzu grzecznie płynęłam,
Przyznaję, że czasem pod wiatr.
A jeśli z kursu zboczyłam –
Nadrobiłam każdą ze strat.
Czemu dziś, gdy nie ma sztormu
Statek mój zalewają łzy?
Czemu dziś, gdy nie ma sztormu
Boję się najsłabszej bryzy?
Więc czemu dziś tracę kontrolę?
Czemu statek mną kołysze?
Zgubiłam swoją busolę
I nadziei już nie słyszę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)