Wstanę jak zwykle o 5 rano,
zrobię śniadanie
(zostało trochę chleba).
Kupię różę
i pójdę do ciebie.
Tak, jak wczoraj,
powiem, że cię kocham.
W pół do trzeciej zjem obiad.
Cudowny zapach zupy jarzynowej
będzie unosił się w powietrzu.
Usiądę wygodnie na spłowiałym tapczanie
z kubkiem kawy,
z podwyższonym ciśnieniem
i wyprostuję nogi.
A kilka minut przed siedemnastą
wyjdę z domu po cichu.
Wezmę parę granatów
i butelek z benzyną
(zabraknie dla mnie karabinu).
I pójdę na barykady.
I barykadą się stanę.
Do ostatniej butelki.
Ostatniego bicia serca.
Ostatniej kropli krwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz