W pomarańczowy, jesienny poranek;
Pośród foliówek tańczących na wietrze;
Przyszła na pobliski, szary przystanek
Dziewczyna w zielononiebieskim swetrze.
Przesunąłem się by siadła na ławce
Lecz tylko objęła się ramionami.
Usłyszałem przez gitarę w słuchawce,
Że płakała. Cała zalana łzami.
Ja nie mogłem oderwać od niej oczu;
Myślałem, że zrodziły ją moje sny,
A ona stała tam tak na poboczu
Przydługim rękawem ocierając łzy.
Chciałem podejść, zagadać, pocałować,
Jakoś pocieszyć, przytulić, otrzeć łzę,
Jednak nie dane mi było spróbować.
Jakaś siła zatrzymała wtedy mnie.
Ja nie potrafiłem, choć bardzo chciałem,
ja nie wiedziałem, jak jej w oczy spojrzę.
Tak ogromną ochotę wtedy miałem
Powiedzieć jej, że wszystko będzie dobrze.
Ona marzła stojąc na nogach drżących;
Próbowałem me myśli zebrać w kupę.
Miałem jej szepnąć kilka słów gorących,
Więc czemu głupi siedziałem na dupie?
Już miałem podejść, ruszyć się z przymusu.
Wygłosić wszystko, co sobie myślałem
Lecz zniknęła za drzwiami autobusu,
A ja tam ciągle jak dureń siedziałem.
uhmazing, ah...
OdpowiedzUsuńhahaha
OdpowiedzUsuńWow, naprawdę wspaniały wiersz. Tym razem taki bardzo prawdziwy, sytuacja codzienna i romantyczna.
OdpowiedzUsuńGenialny <3
Btw jesteś śliczna :D
świetnyświetnyświetny /anonim <3
OdpowiedzUsuńZ tych ostatnich Twoich wierszy najchętniej wracam do tego.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się, że wcieliłaś się w rolę chłopaka. Świetnie się czyta.
F.