Tak łatwo dziś być poetą -
Zapisać na kartce kilka słów
Z życia.
Może urojonych, może prawdziwych,
Może przekoloryzowanych albo fałszywych.
Udekorować spacjami, przecinkami, enterami...
Żeby czytelnik główkował.
Zapakować w symbole, neologizmy,
Żeby czytelnik nie pojął języka ojczyzny
I nas.
Ślęczał nad drukiem długi czas...
A na końcu i tak zrozumiał po swojemu.
Bo przecież jesteśmy poetami!
Rasa wyższa, nie?
21 lis 2013
15 lis 2013
Srebrzysta
Ciemna noc gra
Piosenkę bez słów
I tylko księżyc zna
Układ jej nut.
Pobiegnij za mną
Po ścieżce milczenia,
Gdzie anioły łzy kradną
I nie ma nic do stracenia.
Owładnięci zapachem czarnej róży,
Ganiajmy się po niebieskiej trawie.
Wśród mrocznych drzew-stróży
Usiądźmy zdyszani po zabawie.
Czarną szminką cienia
Uśmiechnę sie do Ciebie
I w niewyraźnej wymowie milczenia
Będę liczyła gwiazdy na niebie.
A gdy mi sie znudzi,
Przytulę Cię w szczęśliwym zmęczeniu.
Zanim wrzask słońca mnie obudzi,
Usnę Ci na ramieniu.
Piosenkę bez słów
I tylko księżyc zna
Układ jej nut.
Pobiegnij za mną
Po ścieżce milczenia,
Gdzie anioły łzy kradną
I nie ma nic do stracenia.
Owładnięci zapachem czarnej róży,
Ganiajmy się po niebieskiej trawie.
Wśród mrocznych drzew-stróży
Usiądźmy zdyszani po zabawie.
Czarną szminką cienia
Uśmiechnę sie do Ciebie
I w niewyraźnej wymowie milczenia
Będę liczyła gwiazdy na niebie.
A gdy mi sie znudzi,
Przytulę Cię w szczęśliwym zmęczeniu.
Zanim wrzask słońca mnie obudzi,
Usnę Ci na ramieniu.
11 lis 2013
Nie zrywajcie białych róż
Nie zrywajcie białych róż,
Rosnących na szarych polach;
Pośród szepczących pieśni brzóz
O ich nędznych dolach.
Nie zrywajcie białych róż,
Co kwitną przy krzyżach drewnianych.
Każda z nich to stróż,
Który liże poległego rany.
Nie zrywajcie białych róż,
Bo nieba jeszcze grzmią.
Serce Polaka, a w nim nóż
Spoczywają tuż pod ziemią
Rosnących na szarych polach;
Pośród szepczących pieśni brzóz
O ich nędznych dolach.
Nie zrywajcie białych róż,
Co kwitną przy krzyżach drewnianych.
Każda z nich to stróż,
Który liże poległego rany.
Nie zrywajcie białych róż,
Bo nieba jeszcze grzmią.
Serce Polaka, a w nim nóż
Spoczywają tuż pod ziemią
6 lis 2013
Śpiąca
Pod przeciekającym wieży dachem
Snuje się, ze snu wybudzona
Po części tęsknotą, po części strachem.
Podchodzi do okna, słońca spragniona.
Mrużąc oczy, rozczesując włosy
Nuci pod nosem stare kołysanki.
Plecie kosmyki w złociste kłosy.
Słońce się wita przez dziurawe firanki.
Wykrzywia twarz do lusterka
W bladym, ołowianym uśmiechu,
A potem moknie muślinowa sukienka,
Którą suszy w nagłym pośpiechu.
Przy zaschniętym kubku, codziennie o poranku
Stoi tam, aż oczy się znużą.
Wpatruje się w drogę prowadzącą do zamku
Zarośniętą bluszczem i dziką różą.
Wyczekuje kogoś, kto stanie u wrót
Na koniu białym i w srebrnej zbroi
Lecz mury już osiadł kurz i brud
A ona nadal co dzień tam stoi.
I błąka się po ciasnej wieży,
Czasem potrąci przeklęte wrzeciono,
Stłucze parę porcelanowych talerzy
I podmucha rękę wrzątkiem sparzoną.
A ukłucie na palcu jeszcze zostało.
Rana pulsuje i krwawi jak świeża
Przygniata ją paznokciem, gdy bólu za mało,
Szepcząc pod nosem wersy pacierza.
Z dnia na dzień coraz ciężej
Wstawać z uśmiechem na twarzy z rana.
I na kłosach włosów słońca mniej
I siniaków więcej na kolanach.
Nadchodzi zima niebieska, zima lodowa.
Chłód murów ręce jej studzi.
Pod ciepły koc serce więc chowa...
Lecz czy jutro znów się obudzi?
Snuje się, ze snu wybudzona
Po części tęsknotą, po części strachem.
Podchodzi do okna, słońca spragniona.
Mrużąc oczy, rozczesując włosy
Nuci pod nosem stare kołysanki.
Plecie kosmyki w złociste kłosy.
Słońce się wita przez dziurawe firanki.
Wykrzywia twarz do lusterka
W bladym, ołowianym uśmiechu,
A potem moknie muślinowa sukienka,
Którą suszy w nagłym pośpiechu.
Przy zaschniętym kubku, codziennie o poranku
Stoi tam, aż oczy się znużą.
Wpatruje się w drogę prowadzącą do zamku
Zarośniętą bluszczem i dziką różą.
Wyczekuje kogoś, kto stanie u wrót
Na koniu białym i w srebrnej zbroi
Lecz mury już osiadł kurz i brud
A ona nadal co dzień tam stoi.
I błąka się po ciasnej wieży,
Czasem potrąci przeklęte wrzeciono,
Stłucze parę porcelanowych talerzy
I podmucha rękę wrzątkiem sparzoną.
A ukłucie na palcu jeszcze zostało.
Rana pulsuje i krwawi jak świeża
Przygniata ją paznokciem, gdy bólu za mało,
Szepcząc pod nosem wersy pacierza.
Z dnia na dzień coraz ciężej
Wstawać z uśmiechem na twarzy z rana.
I na kłosach włosów słońca mniej
I siniaków więcej na kolanach.
Nadchodzi zima niebieska, zima lodowa.
Chłód murów ręce jej studzi.
Pod ciepły koc serce więc chowa...
Lecz czy jutro znów się obudzi?
Subskrybuj:
Posty (Atom)